Dzyń! 5 czerwca już o 5.45 zadzwonił budzik, bo przecież za godzinę i 15 minut mam być gotowa pod szkołą! Szybko więc wstałam, ubrałam się, poszłam do łazienki. Potem zjadłam z rodzicami śniadanie, oczywiście dopakowałam resztę rzeczy do walizki i wraz z mamą i tatą ruszyłam pod szkołę. Gdy byliśmy już blisko zobaczyłam wielka grupę ludzi, więc zrozumiałam, że o miejsca w tyle autokaru nie będzie łatwo. Pięć minut po moim przybyciu przyjechał autobus. Zostawiłam Agnieszce walizkę i wraz z Wiktorią pobiegłyśmy zająć tyły. Udało się! Miejsca na końcu zostały zajęte przez 6B! Kiedy torby były spakowane wszyscy uczestnicy wycieczki zajęli któreś z siedzeń w środku i wyjechaliśmy. Po około 5 godzinach dojechaliśmy do Manufaktury w Bolesławcu. Najpierw Pan przewodnik oprowadził nas po halach produkcyjnych, a następnie mogliśmy samodzielnie udekorować kubek (już nie mogę się doczekać, aby zobaczyć, jak mi wyszedł). Gdy skończyły się warsztaty ceramiczne wsiedliśmy do autobusu i jechaliśmy dalej – tym razem do miejsca zakwaterowania. Dotarliśmy około 17.00, rozpakowaliśmy się i poszliśmy na kolację. Kiedy byliśmy już najedzeni wróciliśmy do pokoju i wygłupialiśmy się /po cichu ;) / do … może niech zostanie tajemnicą…
We wtorek zaplanowane mieliśmy Zoo w Libercu i wjazd kolejka na górę Jested (potem nazwaliśmy ją „Pasztet”, ale to taki drobiazg). W zoo mogliśmy zobaczyć białe tygrysy, które zrobiły na mnie niemałe wrażenie, poza tym były tam tez różne gatunki zagrożone wyginięciem. Po karmieniu pingwinów pojechaliśmy na Jested / 1012m n.p.m. /. Na górze widoki zapierały dech w piersiach. Zrobiliśmy po 5 tysięcy zdjęć, żeby wszystko było dobrze upamiętnione, no i zjechaliśmy na dół. Wróciliśmy do hotelu i po obiadokolacji mieliśmy znów sportowy wieczór.
Następnego dnia alarm obudził nas o 6.30, aby zdążyć na śniadanie, które było na 8.00. Ten dzień spędziliśmy w Kutnej Horze, gdzie zwiedziliśmy słynną kopalnię srebra, Kaplicę Czaszek, a w czasie wolnym pobliskie markety. Wieczorem mieliśmy możliwość jazdy konnej i gry w ASG.
8 czerwca śniadanie było nieco wcześniej, co odbiło się na tym, że wszyscy spali w autobusie. Droga do Czeskiego Raju, czyli Skalnego Miasta minęła nam szybko, choć spory kawałek przespaliśmy, ale dzięki temu mieliśmy dużo siły na górskie wędrówki. Widoki podobnie jak na górze „Pasztet”, przepraszam Jested były cudowne. Po tej wyprawie wszystkim odpadały nogi, więc w nagrodę wstąpiliśmy na basen w Libercu, gdzie mogliśmy nurkować z aqalungiem oraz korzystać z jednych z najdłuższych zjeżdżalni w Europie i wielu innych, niesamowitych atrakcji na pływalni.
W piątek również musieliśmy wstać wcześniej, bo już o 10.00 mieliśmy zwiedzanie zakładów Skody w Mlada Boleslav. Zobaczyliśmy, jak robi się samochody na linii produkcyjnej oraz na terenie Muzeum Motoryzacji – te, jedne z najstarszych. Wśród ciekawostek nie zabrakło najdroższego auta za 15 mln euro, a bolidy, które mieliśmy okazję zobaczyć na wyciągnięcie ręki to eksponaty bezcenne, bo często okazywały się prototypami. Następnie ruszyliśmy w stronę Pragi. To chyba najpiękniejsze miasto, jakie do tej pory widziałam i tego nigdy nie zapomnę- nowoczesność połączona ze starymi, pięknie zachowanymi kamienicami. Cud, nie! Historia drugiej wojny światowej oszczędziła stolicę Czech i zachowała w idealnym stanie. Zajrzeliśmy do dzielnicy żydowskiej, przecisnęliśmy się przez most Karola i spacerując szlakiem rzeźb Dawida Czernego Przeszliśmy przez Plac Wacława, pobliski bulwar nadrzeczny z wielkimi figurami niemowląt bez twarzy i odpoczywaliśmy nad Wełtawą. Na koniec Pan przewodnik Grzesiu, stwierdził, że możemy zobaczyć miejsce, w którym stał kiedyś pomniki Stalina- wszystko fajnie, ale trzeba było pokonać milion schodów, by tam wejść. Stamtąd jednak rozpościerała się przepiękna panorama miasta… widok, którego nie da się zapomnieć. Z nieba lał się żar, byliśmy wykończeni, ale zadowoleni i dumni z siebie. Wreszcie poszliśmy do autobusu. Po powrocie zjedliśmy kolację i Pan przypomniał, że przecież jutro wyjeżdżamy, więc warto się spakować. Trochę to trwało, bo jakoś wcześniej nie przyszło nam do głowy, żeby choć trochę posprzątać :(
Rano obudziłyśmy się o 5.45, by dokończyć brudną robotę. Około ósmej oddałyśmy pokój i zeszłyśmy na śniadanie. Wyjechaliśmy mniej więcej o 8.40, a w drodze do Barlinka odwiedziliśmy Leśną Hutę w Szklarskiej Porębie, gdzie zobaczyliśmy, jak robi się szklane figurki, a następnie wstąpiliśmy do Żelaznego Tygla na warsztaty tkackie i ceramiczne. Przy okazji w żartobliwy sposób dowiedzieliśmy się, jak ludzie dawno, dawno temu radzili sobie z pracą w kopalni. Oczywiście trzymając się tego, że jedzenie ważna rzecz, wszystko zakończyło się ogniskiem z kiełbaskami. Na samym końcu napisaliśmy tradycyjny quiz „Byłem, widziałem, zapamiętałem”, aby sprawdzić, czy słuchaliśmy Pana Grzesia ( ). Gdy testy zostały sprawdzone Pan Mariusz rozdał nagrody, a było ich blisko sto… W czasie drogi policzyłam, że łącznie zrobiliśmy „z buta” ponad 50 km. Do Barlinka cali, zdrowi i szczęśliwi wróciliśmy chwilę po 22.00.
Fotorelacja Ola